lek. med. Witold Jasiński, zmarł w 2016r

Ciężko o swoim Tacie pisać w czasie przeszłym. Jednak nieubłagane koleje życia toczą się tylko Panu wiadomym rytmem. W dniu 21 stycznia zmarł dr Witold Jasiński. Odszedł cicho i szybko. Mówi się, że dobrzy ludzie mają dobrą śmierć, o ile w ogóle śmierć jest dobra… Jego zabrała niemal na posterunku. Bo mimo swoich 78 lat (a za dwa tygodnie miałby 79) do końca pracował.

Któż go nie znał? To chyba retoryczne pytanie. Leczył tysiące mieszkańców naszego powiatu. Był długoletnim, bo od początku lat 70. Ordynatorem szpitala w Gogolinie, a po jego zamknięciu, jeszcze przez lat parę – Oddziału Wewnętrznego Szpitalaw Otmęcie. O gogoliński szpital, który z mozołem remontował i wyposażał, walczył, by go nie zamknięto. Przyjmował w niemal wszystkich przychodniach publicznych, zakładowych, a i prywatnych w Krapkowicach, Otmęcie i w Gogolinie. Pracował w Pogotowiu Ratunkowym i „starym” Szpitalu w Krapkowicach. Wychował dziesiątki lekarzy młodszego pokolenia, którzy praktykowali u Niego i robili specjalizacje pod Jego kierunkiem. W latach 60. prowadził wraz z moją mamą Aleksandrą – Ośrodek Zdrowia w Malni. Leczył ludzi od 1961 r. To 55 lat… Nie chcę pisać tu Jego noty biograficznej. Na topewno przyjdzie czas. Zapewne wraz z nim, odchodzi spory kawałek lokalnej historii służby zdrowia. Urodził się w 1937 r. w Kolbuszowej na Rzeszowszczyźnie, studiował medycynę we Wrocławiu, lecz całe swoje pracowite życie spędził w powieciekrapkowickim, dokąd przybył za ukochaną kobietą – swoją żoną. Zyskiwał sympatię setek pacjentów, przez okazywanie empatii. Zawsze miał czas, by wysłuchać każdego chorego, a oni zwierzali Mu się nie tylko ze swoich chorobowych przypadłości. Cechował się bowiem wysoką kulturą osobistą i poczuciem humoru. Był człowiekiem niezwykle ciepłym i przyjaznym. W ostatnich latach był lekarzem górażdżańskiego ZOL-u i prowadził Poradnię Reumatologicznąkrapkowickiego ZOZ-u. Zawsze też miał nadkomplet pacjentów.
Dla mnie Tata był niedościgłym wzorem – męża, ojca, opiekuna i doradcy. Podchodził do wielu spraw z filozoficznym dystansem, choć potrafił być też energiczny i stanowczy, jeśli wymagała tego sytuacja. Imponował mi pod wieloma względami. Zawsze doświadczałem Jego miłości i zrozumienia, nawet w sprawach bardzo kontrowersyjnych, i nawet wtedy, gdy musiał wyjeżdżać na kursy i egzaminy na kolejne specjalizacje. Bardzo lubił podróżować, szczególnie z rodziną, ostatnie lata także z wnukiem Jakubem. Starał się być aktywny fizycznie, dopóki zdrowie mu pozwalało. Przed laty chadzałw góry z moją harcerską drużyną i tak też spędzał, na tatrzańskich, sudeckich czy bieszczadzkich szlakach całe urlopy, z naszą mamą, ze mną, córką Agnieszką, z której był bardzo dumny, że poszła w Jego ślady kończąc wrocławską medycynę i broniąc doktorat. Ze mną (tylko we dwójkę), też wiele razy wybierał się w góry. Uwielbiał długie spacery po okolicy. W latach siedemdziesiątych jeździliśmy rodzinnie na wczasy, tam, gdzie było to wtedy możliwe. Był zapalonym fajczarzem. Lubił dobry tytoń, a Jego kolekcja fajek, to zapewne kilkaset egzemplarzy, choć w ostatnich latach już nie palił. Uwielbiał dobrą, staropolską kuchnię.
Lecz najbardziej zadziwiał mnie Jego intelekt. Miał wszechstronną wiedzę z różnych dziedzin. Niekiedy nawet z takich, o które nikt by Go nie podejrzewał, np. z fizyki czy astronomii. Znał się na sztuce,a nawet sporcie i muzyce rozrywkowej. Przede wszystkim jednak, był humanistą z krwi i kości. Wielkim erudytą i patriotą. Zaczytywał się esejami filozofów i klasyką. Pasjonował się historią. Jego biblioteka pęka w szwach. To tysiące książek z różnych dziedzin, które nie mieszczą się już dawno w Jego gabinecie. I On je wszystkie przeczytał. Lektura bowiemi żywe zainteresowanie teraźniejszością, to prócz leczenia ludzi, Jego największa miłość i pasja. Jakże często mówił do mnie: „Musisz to przeczytać”, podsuwając mi co rusz nową lekturę bądź artykuł prasowy. Książki traktował swoiście. Na marginesach dopisywał swoje uwagi, podkreślał zdania, robił wykrzykniki, dołączał wycinki z gazet i zapisaneprzez siebie karteluszki. Potrafił wychwycić w nich każdy, nawet najmniejszy błąd merytoryczny, gramatyczny czy ortograficzny, a nawet komputerowy, przeoczony przez korektora. Czytał uważnie. Zatapiał się w lekturze. I nieważne, czy była to książka czy gazeta. Na końcu każdej książki robił adnotację, kiedy, gdzie, a nawet o której godzinieskończył ją czytać. Jakże mi było miło, kiedy i ja mogłem w nich robić taki dopisek. Często komentowałmoje felietony w TK. Wiem, że i je lubił czytać. Półki w Jego w gabinecie, dosłownie zawalone książkami, zdobi wiele dziwnych figurek i pamiątek z miejsc, w których bywał, a na ścianach wiszą obrazy, fotografie, także ze spotkania z Janem Pawłem II i patriotyczne symbole.
Banałem jest stwierdzenie, że człowiek żyje tak długo, jak pamięć o nim. Ja na pewno mojego Ojca nigdy nie zapomnę, a sądzę, że wielu, wielu ludzi także. Szkoda tylko, że nie uległem namowom Naczelnej TK i nie przeprowadziłem z nim rozmowy – wywiadu rzeki na temat dziejów lecznictwa w regionie. Ale On nie chciał. Był bowiem człowiekiem nad wyraz skromnym. Mógł sięgać po duże zaszczyty i większe apanaże. Nie dbał o to, jak i o kilka medali, które dostał. Bardziej cenił choćbypamiątki ze Złotego Jubileuszu ślubu z mamą. Był człowiekiem kompletnym, mimo, że przez ostatnie lata zmagał się z ułomnościami ciała. Odebrał staranne wykształcenie, które do końca pogłębiał. Przeżył głęboko wojnę; ale w głębi duszy pozostał oddanym pacjentom lekarzem, których setkom uratował lub przedłużył życie. Był tzw. lekarzem„starej daty” w dobrym tego słowa znaczeniu. I tak niech zostanie.

Autor: Wawrzyniec JASIŃSKI